Były dnie całe pąsowe, okrągłe i soczyste jak grona dostałej jarzębiny, oblegające płonącą czerwienią przydrożne wzgórza i polany leśne.
Były złote, lśniące i gładkie jak liście opadające
z klonów i moszczące trawniki swym przytulnym chłodem.
po rosie babie lato.
I były sine, jałowcem pachnące jak dymy z ognisk pastuszych, kłębiące się ciężko nad rżyskiem.
Szły te dnie kolejno po sobie. Szły coraz śpieszniej, z coraz głośniejszym szelestem opadających liści, z coraz dłuższymi przygrywkami wiatru...
I były coraz mniejsze, aż... zupełnie się skończyły.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz